- Media na długo przed śmiercią donosiły o pogarszającym się stanie zdrowia Krzysztofa Kiersznowskiego. Aktor ukrywał przed wszystkimi, że postępująca choroba powoduje ogromny ból
- Reżyserzy chętnie zapraszali go do swoich projektów, choć zwykle powierzali mu niewielkie, epizodyczne role
- Aktorstwo było marzeniem jego mamy, przeciw któremu się buntował. Miał problemy z jąkaniem się. Później mówił, że już nie wybrałby tego zawodu
- 24 października mija trzecia rocznica śmierci Krzysztofa Kiersznowskiego
- Szukasz pogłębionych treści? Wejdź na Onet Premium
- Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu
Chociaż media donosiły o stale pogarszającym się stanie zdrowia Krzysztofa Kiersznowskiego, aktor zbywał te plotki machnięciem ręki i zapewniał, że nie zamierza wycofywać się z zawodu. Nie chciał zawieść ani ekipy filmowej, ani fanów "Barw szczęścia", w których wcielał się w Stefana Górkę, postać darzoną przez publikę wyjątkową sympatią.
Ukrywał, że choroba powoduje ból
Ukrywał przed wszystkimi, że postępująca choroba powoduje ogromny ból; nie zamierzał nikogo martwić swoimi problemami. Taki właśnie był – niezawodny, profesjonalny w każdym calu, a przy tym nad wyraz skromny. Twierdził, że swoją karierę zawdzięcza przypadkowi i ogromnemu szczęściu – chociaż dość oczywiste, że nie osiągnąłby tego wszystkiego, gdyby nie wielki talent. Nie zależało mu na rozgłosie, pieniądzach i nagrodach, kochał swoją pracę i w każdą rolę wkładał cząstkę siebie.
- Krzysztof Kiersznowski był debeściak. Niezapomniane role aktora, którego kochali Polacy
Nic dziwnego, że nie musiał martwić się o brak zajęć — reżyserzy chętnie zapraszali go do swoich projektów, choć zwykle powierzali mu niewielkie, epizodyczne role. Kiersznowski jednak nigdy nie narzekał; nie zależało mu na tym, by pojawiać się na pierwszym planie. "Jestem aktorem drugoplanowym. Patrzę na to w ten sposób: i dzięki Bogu. (…) Poza tym często rola główna potrafi być żadna. A rola drugiego planu ciekawsza, wyraźna", mówił w "Machinie".
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Aktor charakterystyczny
Sam śmiał się ze swojej "bandyckiej twarzy", przez którą nie mógł liczyć na role amantów, ale starał się nie dać zaszufladkować. Do zachwytów krytyki podchodził z wrodzonym dystansem, twierdząc, że nie jest żadnym mistrzem drugiego planu — i że taka łatka, choć nader pochlebna, zupełnie mu nie odpowiada. "Moim zdaniem, nazywanie kogoś mistrzem tylko dlatego, że raz czy dwa zagrał dobrze, to ocenianie na wyrost. Podobnie i do mnie się to przykleiło", twierdził w "Gazecie Olsztyńskiej".
I chociaż nie miał w swoim dorobku wielu większych ról, szybko stał się aktorem rozpoznawalnym. Widzowie pokochali go oczywiście zwłaszcza za "Kilera", gdzie zagrał Wąskiego, fajtłapowatego gangstera Siary. Od tamtej pory rzadko kiedy mógł przejść ulicą niezauważony i spotykał się z ogromnymi wyrazami sympatii (udało mu się też uniknąć wielu mandatów). Dla swoich fanów zawsze starał się być miły, chociaż czasami ta rola mocno mu ciążyła i żałował, że ma tak charakterystyczną aparycję.
"Bywało, że bardzo wiele osób chyba za bardzo identyfikowało mnie z moimi rolami. Dlatego bywały sytuacje nieprzyjemne. Na przykład jak ta, kiedy w pociągu kilku młodych ludzi chciało się ze mną napić, a ja akurat nie chciałem pić piwa. Było bardzo groźnie i nie wiem, jakby się to skończyło, gdyby nie kilku żołnierzy, którzy akurat obok przechodzili i interweniowali w obronie aktora", wspominał w "Gazecie Olsztyńskiej".
Kaniewski Tomasz / Agencja BE&W
Krzysztof Kiersznowski
Zmuszony do aktorstwa
Co ciekawe, jako dziecko był dość zamknięty w sobie, a jego nieśmiałość potęgowało jąkanie, z którym walczył przez długie lata. Przyznawał, że sam nigdy nawet nie pomyślałby o graniu, gdyby nie jego mama — niespełniona aktorka pracująca w wydziale kultury Stołecznej Rady Narodowej — która chciała, by mimo zaburzenia mowy jej syn został gwiazdą. Namawiała go do występów w szkolnych przedstawieniach, nauki śpiewu i recytowania wierszy przed większą publicznością.
Kiersznowski, naturalnie, buntował się przeciwko woli rodziców i przed maturą, przekonany, że obleje egzamin dojrzałości, wstąpił do wojska. Szybko jednak zrozumiał, że nie jest to życie, jakie chciałby wieść; po skończeniu służby zapisał się do logopedy i zaczął intensywnie pracować nad swoim jąkaniem. Wreszcie spełnił marzenie swojej mamy — zgłosił się na egzamin do szkoły aktorskiej i zdał, chociaż wyznawał, że zająknął się, recytując wybrany wiersz. Jak wspominał w "Gazecie Olsztyńskiej": "Po egzaminie podszedł do mnie profesor z komisji i zapytał: »Przepraszam bardzo, czy pan się przypadkiem trochę nie jąka?«. Więc odpowiedziałem: »Aaaa aaaa aaabsolutnie nie!«. Uśmiechnął się tylko i na tym rozmowa się skończyła".
- Ewa Ziętek wspomina Krzysztofa Kiersznowskiego. "Nie dał po sobie poznać, że cierpi"
I chociaż z biegiem czasu udało mu się przezwyciężyć jąkanie, przyznawał, że nawet gdy już został profesjonalnym aktorem, w chwilach wielkiego stresu zacinał się i miał problem z wykrztuszeniem choćby jednego słowa. W wywiadzie dla portalu Gazeta.pl przeprowadzonym na trzy lata przed śmiercią Kiersznowski wyznał, że z perspektywy czasu, gdyby mógł coś zmienić w swoim życiu, nie zostałby aktorem — ponieważ to zawód wyjątkowo niepewny, w dodatku często nieprzynoszący korzyści materialnych.
"Dzisiaj już bym tego zawodu nie wybrał. Za dużo w nim niewiadomych. Czasami swojej decyzji żałowałem. Bywały miesiące naprawdę ciężkie. Wtedy myślałem sobie: »I po co?«. Propozycje nie spływały, a ja nie miałem żadnych oszczędności, więc długo byłem na utrzymaniu żony. Zapożyczałem się. Jak gdzieś zagrałem, to oddawałem długi i znowu nie miałem pieniędzy. I tak w kółko", wyznawał, chociaż zaraz potem reflektował się i dodawał, że "grzechem byłoby narzekać".
Żegnaj, Krzysiu
Prywatnie uchodził za człowieka niezwykle dowcipnego, inteligentnego, zawsze uśmiechniętego, myślącego o innych i łatwo zdobywającego przyjaciół. "Będzie nam brakowało wspólnie spędzanego czasu – na scenie i poza nią. Będzie brakowało rozmów z Tobą, dyskusji i sporów. Będzie nam brakowało Twojego śmiechu, uśmiechu i pełnych humoru komentarzy" — napisano na profilu Facebooka Teatru TM, gdy odszedł. Kiersznowski występował tam przez lata. Jego znajomi z branży nie kryli rozpaczy i ubolewali nad stratą wspaniałego przyjaciela i niezawodnego współpracownika.
"Poczucie humoru, sarkastyczne żarty, cięte riposty, nonkonformizm i własny pomysł na siebie. Introwertyk, a jak się wkurzył, wulkan emocji… Indywidualista, ale przede wszystkim dobry człowiek…" — napisała po śmierci aktora na swoim Instagramie Katarzyna Glinka. "Od początku zaimponowałeś mi niezwykle młodą duszą, wigorem i niesamowitą wręcz energią!" — dodała Joanna Koroniewska, a zrozpaczony Cezary Pazura, jego kolega z planu "Kilera", napisał tylko ze smutkiem: "Żegnaj, Krzysiu".
Krzysztof Kiersznowski zmarł 24 października 2021 r.